sobota, 30 czerwca 2012

Balsam brązujący - który najlepszy?

Jako, że w tym roku muszę bardziej chować się przed słoneczkiem aniżeli wystawiać na bezpośrednie jego działanie - pomyślałam że spróbuję "opalić się" przy użyciu balsamu brązującego. Przyznaję, że nie lubię tego typu preparatów, a z samoopalaczami mam raczej niemiłe doświadczenia. Nigdy nie udało mi się tego równomiernie nałożyć na skórę. Jednak robi się na prawdę gorąco, a ja wstydzę się chodzić z białymi nogami, nie podoba mi się to, z kolei z krótkich spodenek nie zrezygnuję...

Stąd moje pytanie do Was. Możecie polecić mi jakiś skuteczny, dobrej jakości i łatwy w użyciu balsam brązujący? Taki, który nada mi delikatną opalenizną, ale nie w kolorze pomarańczowym. ;-) Mam jasną karnację, zależy mi na tym, aby efekt był naturalny.


Zastanawiam się nad Dove Summer Glow i Lirene Body Arabica, ale chętnie poczytam o Waszych propozycjach.



źrodło: klik!



źrodło: klik!



źrodło: klik!


źrodło: klik!


źrodło: klik!



źródło: klik!



Używacie balsamów brązujących? Które sprawdziły się u Was, a które odradzacie? Będę wdzięczna za każdą propozycję!

piątek, 29 czerwca 2012

Essence: Colour & Go, No More Drama 27 (lakier do paznokci)

Uwielbiam wszelkie odcienie fioletu na paznokciach. Pastelowe odcienie lilii, bzu, lawendy i wrzosu skradły moje serce już dawno temu. Dzisiaj o nowym nabytku, który pewnie wiele z Was kojarzy. Dość często pojawiał się swego czasu na blogach.


Essence
Colour & Go, kolor: No More Drama 27



Piękny, po prostu piękny, nie mogę się na niego napatrzeć. :-) Choć mam go zbyt krótko aby móc powiedzieć o jego trwałości, to mogę wspomnieć, że malowanie nim nie sprawia żadnych problemów. Dwie warstwy wystarczają mi do pełnego porycia płytki. Lakier ładnie rozprowadza się na paznokciach, tworząc gładką taflę. Kiedy już wyschnie (czas schnięcia standardowy), nie pozostaje miękki, dzięki temu nic nie odbija się na nim, jak to niekiedy bywa z gorszej jakości emaliami. Na zdjęciu widać produkt nałożony na paznokcie solo bez jakiejkolwiek bazy.
Miałam już dwa odcienie z tej serii i byłam z nich zadowolona więc podejrzewam, że w tym przypadku będzie tak samo.
Opakowanie zawiera 5 ml produktu.


Dostępność: szafy Essence
Cena: ok. 6 zł.


Lubicie lakiery z tej serii? Na jaki kolor macie pomalowane dzisiaj paznokcie? :-)

wtorek, 26 czerwca 2012

Neutrogena: ochronny sztyft do ust, SPF 20 (+ porównanie z rumiankową Alterrą)

Od pół roku pomadki ochronne towarzyszą mi w zasadzie non stop. Kiedyś sięgałam po nie sporadycznie, a obecnie moje usta wymagają niemalże ciągłego nawilżania. Dacie wiarę, że jedna pomadka w sztyfcie wystarcza mi zaledwie na 2 tygodnie?
Odkąd pierwszy raz używałam pomadki rumiankowej z Alterry, bardzo chętnie do niej wracałam. Jeśli chodzi o Neutrogenę, to kiedyś używałam ich balsamu do ust, ale obecnie takie kosmetyki nie sprawdzają się u mnie, wolę sztyfty.

Właśnie wczoraj skończyłam pierwsze opakowanie pomadki, czas na recenzję.


Neutrogena: ochronny sztyft do ust, SPF 20




Obietnice producenta:

Głęboko nawilżająca formuła pielęgnuje oraz poprawia wygląd i miękkość Twoich ust, zapewniając im długotrwałą ochronę przy każdej pogodzie 
(filtr ochronny SPF 20).


Pomadka w typowej dla marki Neutrogena szacie graficznej. Sztyft koloru kremowego, jest twardy, nie topi się, nie łamie. Zapach delikatny. Delikatnie nabłyszcza usta. Posiada filtr SPF 20. Pojemność 4,8g. Produkt ważny 12 mc od dnia otwarcia.


Skład:

Ricinus Communis Oil, Cera Alba, Cetyl Palmitate, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Cetearyl Alcohol, Isopropyl Myristate, Cetyl Alcohol, Candelilla Cera, Cera Microcristallina, Bisabolol, Isopropyl Palmitate, Isopropyl Laurate, Stearic Acid, Palmitic Acid, Propylene Glycol, Sodium Cetearyl Sulfate, Sodium Sulfate, Citric Acid, BHA, BHT, Parfum.





Jak już wspomniałam moje usta potrzebują bardzo silnego nawilżenia (biorę retinoid doustny) dlatego sporo oczekuję od pomadki.  Weźcie tę informację pod uwagę przy czytaniu mojej opinii. :-)


Sztyft z Neutrogeny ma twardą konsystencję. Aby nałożyć odpowiednią warstwę produktu należy przeciągnąć go po ustach kilkukrotnie. Lekko nabłyszcza usta, nie tworzy białego nalotu. Nawilża, jednak aplikację trzeba często powtarzać (częściej niż rumiankową Alterrę klik!). Niestety wspomniane nawilżenie nie jest u mnie długotrwałe, dlatego nie mogę pozwolić sobie na dłuższe odstawienie jej. Dopóki pomadka znajduje się na ustach jest fajnie, usta nie są spierzchnięte, ale kiedy znika - odczuwam dyskomfort. Podobnie jest z uczuciem wygładzenia. Nie klei się. Twarda i sztywna konsystencja pomadki sprawia, że sztyft nie topi się w upałach, a także nie łamie się.
Ogromny plus za to że posiada wysoki filtr (SPF20), opakowanie również mi się podoba, nie otwiera się samo w torebce czy kieszeni.

Wiem, że ta pomadka ma ogromną rzeszę zwolenniczek. Na pewno do niej wrócę po skończeniu kuracji (jeszcze tylko 16 dni) więc drugie opakowania musi zaczekać na to, aż moje usta staną się bardziej normalne. Moje usta wymagają obecnie ekstremalnego nawilżenia i przyznaję, że Alterra rumiankowa lepiej sobie radziła.




Dostępność: Drogerie, supermarkety
Cena: ok. 11 zł 
(niekiedy można kupić tę pomadkę, jako gratis dodawany do kremu do rąk)




Na koniec pojedynek! 


Neutrogena kontra Alterra




Opakowanie: 
Alterra: nie mam zastrzeżeń.  +
Neutrogena: nie mam zastrzeżeń.  +

Pojemność:
Alterra: 4,8g   +
Neutrogena: 4,8g    +

Wygląd i zapach:
Alterra: żółta, na ustach bezbarwna, bezsmakowa, nie klei się, nie zostawia białego nalotu. Zapach rumiankowy.  +
Neutrogena: kremowa, na ustach bezbarwna, bezsmakowa, nie klei się, nie zostawia białego nalotu. Zapach delikatny+

Skład:
Alterra: naturalny, znajdziemy w nim m.in. olejek rycynowy, słonecznikowy, kokosowy, jojoba, rumianek, witaminę E, wosk pszczeli, masło shea. Nie zawiera konserwantów ani środków zapachowych. 
Neutrogena: raczej chemiczny, zawiera m.in. parafinę i glikol propylenowy, jest perfumowana. Zawiera konserwanty i zbędne wypełniacze. Z ważniejszych składników: m.in. wosk biały, rącznik pospolity. -



(Na tym zdjęciu Alterrka jest już na wykończeniu)


Konsystencja:
Alterra: Ani twarda ani miękka, ale zbita. Pod wpływem ciepła robi się bardzo miękka, łatwo ją wtedy złamać. Nie zamarzła mi w zimie. / -
Neutrogena: Twarda, zbita, wymaga kilkukrotnego przeciągnięcia po ustach. Nie robi się miękka pod wpływem ciepła. W zimie jej nie używałam. -

Działanie i trwałość, wydajność:
Alterra: Nawilża, zmiękcza i pielęgnuje i dobrze natłuszcza usta. Utrzymuje się na ustach dłużej niż Neutrogena. Nabłyszcza usta. Z racji swojej miękkiej konsystencji jest nieco mniej wydajna od Neutrogeny.
Neutrogena: Słabiej nawilża, szybciej znika z ust i mniej natłuszcza niż Alterra, aplikację trzeba często ponawiać. Nabłyszcza usta. Wydajna.  -

Filtr:
Alterra: brak -
Neutrogena: SPF20 

Cena:
Alterra: Ok. 5.50 zł / sztuka 
Neutrogena: ok. 11 zł / sztuka. -


Posumowanie:

Alterra otrzymała:      7 +  i  2 -
Netrogena otrzymała: 5 i  4 -


Jak widać pomadki mają swoje plusy i minusy, jednak wg mnie pojedynek wygrywa Alterra. W kwestiach ważniejszych tj.: działanie, skład i cena pokonała Neutrogenę. Żałuję tylko, że pomadka z Alterry nie  posiada filtra. 




Oczywiście o wygranej dowiedziała się Alterra. Radości z jej strony nie było końca (:P) :








PS. Właśnie dzisiaj dołączył do mojej witryny 600 Obserwator! Dziękuję! :-)
Zdradzę Wam, że w przyszłym miesiącu z okazji pierwszych urodzin mojego bloga, szykuję fajny konkurs/ rozdanie (jeszcze nie wiem dokładnie co to będzie).
To taka forma podziękowania, że jest Was już tak dużo!! :-)




  
Wracając do pomadek - znacie je? Używacie ochronnych sztyftów? Które najbardziej sobie chwalicie?

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Kokosowiec z kremem karmelowym

Dziewczyny, jak tam u Was po weekendzie? We Wrocławiu pogoda dopisywała. :-) Dzisiaj na osłodę poniedziałkowego powrotu do codziennych zajęć, przygotowałam słodki post. Może którąś z Was zainspiruje do upieczenia jakiegoś smakołyku. :-)


Opis, który podam poniżej to modyfikacja przepisu, którą stworzyła moja Mama. Przepis pochodzi z jakiegoś bardzo starego wydania kobiecego czasopisma. Wersja Mamy ma kokos zamiast orzecha i masę karmelową zamiast kremu waniliowego. Akurat takie składniki miałaśmy w domu za pierwszym razem, wyszło na prawdę smacznie, dlatego chętnie do niego wracamy.


Kokosowiec z kremem karmelowym



Składniki

ciasto
40 dag mąki
15 dag cukru
15 dag masła
łyżeczka proszku do pieczenia
2 jajka

na kokosowy wierzch
200 g wiórek kokosowych
10 dag cukru
12 dag masła
4 łyżki miodu (dwie do ciasta)

na krem
1 opakowanie masy karmelowej o smaku orzechowym (bądź inny smak)






Opis przygotowania

  • W rondelku należy stopić miód (2 łyżki) i masło, pozostawić do ostudzenia. Następnie do rondelka dodajemy wymieszaną mąkę z proszkiem do pieczenia, cukrem i jajkami. Jeśli ciasto wyszło nam za luźne dodajemy mąki. Zgniatamy ciasto. Następnie rozwałkujemy je i tworzymy dwa placki, które później kolejno  umieszczamy w blaszce, na ułożonym wcześniej lekko natłuszczonym arkuszu pergaminu.

  • Na patelni należy stopić pozostałą część masła i miodu. Do powstałej masy wsypujemy cukier i wiórki kokosowe, całość mieszamy, krótko smażymy. Taką masę rozsmarowujemy na jednym z surowych placków. Każdy placek pieczemy kolejno po około 15 minut w temp. 200'C.

  • Teraz czas na masę karmelową, jako że jest już gotowa, wystarczy że nałożymy ją na drugi placek, ten który nam został. Placek z kokosem układamy na placku z nadzieniem i gotowe. Jako, że masa w cieple zaczyna się rozpływać to dobrze trzymać ciasto w lodówce.

Z tego przepisu wychodzi duża blacha ciasta (wieczorem podam wymiary blaszki). Jego koszt nie jest duży, a ciacho jest na prawdę pyszne! Nie jest trudne w przygotowaniu.
Smakołyk przechowywany w lodówce pozostaje długo świeży, u nas leżał 3 dni i codziennie smakował tak samo.



Ewentualna modyfikacja

Jeżeli nie przepadacie za wiórkami kokosowymi bądź masą karmelową możecie skorzystać z dokładnego odwzorowania przepisu z gazety. Robicie dokładnie to samo co powyżej, tylko zamiast wiórek dodajecie 25 dag włoskich orzechów (drobno posiekanych), a zamiast masy karmelowej będą Wam potrzebne 2 budynie (np. waniliowe).



Ah, uwielbiam wszelkiego rodzaju słodycze! :-)

sobota, 23 czerwca 2012

Trening na skakance :-)

Co jakiś czas, czytam na blogach o podjętych przez Was treningach mających na celu schudnięcie bądź wyrzeźbienie sylwetki. Wstyd się przyznać, ale ja w niczym podobnym nie uczestniczę. To znaczy... Jeżdżę na rowerze, rolkach, czasem zdarzy mi się pójść pobiegać, lubię zagrać w siatkę itd., ale to wszystko od czasu do czasu, bardziej dla rozrywki niż z jasno wyznaczonym celem. Pewnie jest tak też dlatego, że moja waga, obojętnie czego bym nie zrobiła - stoi w miejscu. Nigdy nie musiałam się odchudzać. Do własnej sylwetki nie mam zastrzeżeń, no, może wyrzeźbiłabym nieco bardziej uda. :-)

Niedawno otwierali w pobliżu mojego miejsca zamieszkania kolejną Biedronkę, i z tej właśnie okazji można było upolować fajne promocje. Już jakiś czas temu myślałam, aby kupić sobie skakankę z licznikiem, ale cena ok. 80 zł (widziałam taką w Oriflame) mnie odstraszyła, tym bardziej, że nawet nie wiedziałam czy ta zabawka wpisze się w mój rytuał dnia na dłużej.
Kiedy we wspomnianej Biedronce ukazał mi się przed oczami ten kawałek sznurka z licznikiem, za niecałe 6 zł, postanowiłam zaryzykować. ;-)




źródło zdjęcia: klik!





Zwykła skakanka z długim, regulowanym kabelkiem i poręcznymi rączkami. W jednej z nich zamieszczony jest licznik, który zerujemy guziczkiem. Żadna filozofia, skakanka jakich wiele. :-)


Pamiętam jak w dzieciństwie tego typu przyrządy, zabijały czas mi i moim koleżankom. No tak, tyle, że wtedy skakanka służyła głównie do zabawy, a teraz chciałabym aby pomagała mojej ogólnej kondycji. Zaraz po zakupie, zaczęłam szukać w internecie informacji:
w czym dokładnie może mi pomóc i jak powinnam prawidłowo z niej korzystać.



Po co?

Skakanka pomoże utrzymać nam kondycję i zgrabną figurę. Trening przy użyciu zwykłego sznurka z rączkami to sposób na wzmocnienie i umięśnienie mięśni nóg, a także na pozbycie się zbędnych kalorii! Dodatkowo pomoże nam ona wzmocnić stawy i poprawić krążenie. Rytmiczne podskoki poprawiają wytrzymałość i zwinność. Szczególnie zadowolone z ćwiczeń ze skakanką będą kobiety: tego typu ruch dodaje lekkości, gracji i wdzięku przy poruszaniu się. Skakanka pomaga wymodelować ciało. 
Skoki mogą być także sposobem na rozgrzewkę przed innym treningiem.

Skakanka tak samo dobrze wpływa na dolne i górne partie mięśni – uda, łydki, pośladki, ramiona.



Przeciwskazania:

- problemy ze stawami (zwyrodnienie),
- słabe kości,
- spora nadwaga,
- problemy z układem krążenia,
- ostra niewydolność serca.



O czym należy pamiętać przystępując do treningu:

- na początek rozgrzewka;
- wybierzmy odpowiednie obuwie, sportowe, amortyzujące (skakanie na boso czy w skarpetkach nie jest wskazane);
- wybierzmy odpowiednią, stabilną powierzchnię, musi być: prosta, czysta, nieśliska;
- wybierzmy miejsce gdzie będziemy miały dla siebie dużo przestrzeni,
- aby skakanie było przyjemniejsze możemy włączyć sobie muzykę lub telewizor - czas mniej się dłuży. ;-)



Jak należy prawidłowo skakać na skakance?

Przed rozpoczęciem skakania, powinnyśmy pamiętać o krótkiej rozgrzewce. Wystarczy kilka podstawowych ćwiczeń na rozruszanie ramion, stawów, kostek, dodatkowo wykonajmy kilka przysiadów.

W internecie wyczytałam, że najlepsze efekty uzyskamy, jeśli będziemy ćwiczyły codziennie po 30 minut. Aby za bardzo się nie przeciążać (:P) swoją przygodę ze skakanką rozpoczęłam od 3 dni w tygodniu po 1000 skoków (z przerwami)

No to zaczynamy. :-)


Technika nie jest trudna, ale bardzo istotna. Należy pamiętać o:

- wyprostowanej postawie,
- wciągnięciu brzucha,
- ugięciu łokci i trzymaniu ich blisko tułowia,
- odchyleniu dłoni na bok,
- cofnięciu barków,
- wykonywaniu obrotów linką nadgarstkami i dłońmi,
- unikaniu ruchów barkami,
- skakaniu na niewielką wysokość, 
- skakaniu na palcach (nie na całych stopach!).

źródło techniki: klik!



Aby skakanka szybko się nie znudziła, możemy pozwolić sobie na dowolność w wyborze stylu podskoków. Dosłownie to, co przyjdzie nam do głowy. Mogą to być skoki na jednej nodze, z nogi na nogę, wysokie podskoki, te z przysiadem, uderzając piętami o pośladki, krzyżowanie skakanki, skakanie do tyłu, dwa podskoki na jeden obrót...



źródło zdjęcia: klik!



Ciekawostki:

- Osoba ważąca 65 kg, skacząc na skakance, może spalić nawet 390 kcal w 30 minut! 
- Światowy rekord ilości oddanych skoków na skakance to 188 skoków w czasie 30 sekund!




Na skakance skaczę od niedawna, ale powiem Wam szczerze - za pierwszym razem skakało mi się dużo gorzej niż obecnie. Szybko się zmęczyłam, mocno wzdychałam, wzrokiem szukałam zimnej wody. Obecnie jest trochę lepiej. No, to aby nie być gołosłowną, idę sobie trochę poskakać! ;-)
A, i pamiętajcie - ważna jest systematyczność!


Skaczecie na skakance? :-) Wykonujecie codziennie jakieś ćwiczenia poza wstaniem z łóżka i schyleniem się po kapciochy? ;-) 

czwartek, 21 czerwca 2012

MIYO, Cheeky Blush, no 3 Rose (Róż do policzków)

Umiejętnie nałożony róż, potrafi ładnie ożywić skórę, nadać jej świeżości, a także (podobnie jak bronzer) skorygować kształt twarzy. Moją kolekcję róży, na początku tego miesiąca, zasilił róż z Miyo, jesteście ciekawe recenzji? :-)


MIYO, Cheeky Blush, no 3 Rose (Róż do policzków)





Obietnice producenta:

Sugestywny róż do policzków, zawierający składniki pielęgnacyjne i wygładzające. Dostępny w 4 kolorach. Gwarantuje wyrazisty efekt.


Róż znajduje się w małym, plastikowym, okrągłym opakowaniu. Wieczko ciężko chodzi. Matowy, posiada miękką, ale zwartą konsystencję. Pojemność: 5g. 
Produkt nie był testowany na zwierzętach. Ważny 12 mc od dnia otwarcia.



Odcień 3 to taki zgaszony róż, matowy, bez drobinek.




Zacznę od opakowania, które nie przypadło mi do gustu. Jest bardzo kiepskie. Róż już pierwszego dnia, upadł mi na panele - wieczko odpadło i w zasadzie nie ma mowy o naprawie, gdyż wyłamał się zatrzask. Tyle dobrze, że róż się nie pokruszył. :-) Tak więc - uważajcie i obchodźcie się z nim ostrożnie. ;-) Dodam jeszcze, że krążek jest dość mały i przez to mamy utrudniony dostęp, jeżeli korzystamy z szerokiego pędzla.

A jak z jakością? Jest to całkiem przyjemny i przede wszystkim tani róż (7,99 zł). Kolor 3 jest bardzo uniwersalny, matowy, lekko zgaszony, nie zawiera skrzących się drobinek, podoba mi się. :-) Ma dobrą pigmentację, ładnie rozciera się na policzkach. Efekt jaki uzyskujemy, jest naturalny, właśnie taki jaki lubię. Trwałość? Zaskoczyła mnie, i to pozytywnie. Róż długo utrzymuje się na policzkach, choć wiadomo - w ciągu dnia trochę znika z twarzy, ale na tyle subtelnie, że w zasadzie nie widzę potrzeby poprawiać makijażu. Do minusów poza opakowaniem zaliczam to, że róż dość mocno osypuje się przy aplikacji.

Myślę, że mimo tych minusów, warto spróbować. Koszt niewielki, a efekt jest na prawdę ładny i naturalny, twarz wygląda zdrowo. Produkt występuje w 4 kolorach.



(Róż nałożony palcem, jedna warstwa)



Dostępność: Szafy Miyo,
Cena: 7,99 zł / 5g


Znacie róże Miyo? Szkoda, że ich kosmetyki są słabo dostępne, bo coraz bardziej je lubię. :) Czaję się na lakiery, zielonkawy miętusek, który jakiś czas temu opisywałam Wam tutaj: klik! wprost uwielbiam. :-) Napiszcie, jakie są Wasze ulubione róże, chętnie się im przyjrzę! :-)

wtorek, 19 czerwca 2012

Lirene: Intensywna Regeneracja, Balsam do ciała (skóra sucha i szorstka)

Minęło już prawie półtora miesiąca odkąd otrzymałam do przetestowania balsam Lirene, od Rudej, autorki bloga: In My Ginger World. :-) Balsam już mi się skończył, dlatego najwyższy czas na recenzję.



Lirene: Intensywna Regeneracja, Balsam do ciała, do skóry suchej i szorstkiej





Obietnice producenta:


Balsam dzięki specjalistycznej formule lipidowej skutecznie regeneruje i odżywia skórę. Składniki formuły doskonale pielęgnują skórę zapewniając jej korzyści niezbędne dla 100% regeneracjiKremowa konsystencja zapewnia przyjemne rozprowadzanie produktu i szybkie wchłanianie. 

- Formuła lipidowa z olejem brzoskwiniowym odbudowuje i wzmacnia naturalny płaszcz lipidowy skóry. 
- Wosk z oliwek w połączeniu z alantoiną uzupełnia niedobory substancji odżywczych niwelując uczucie napięcia i szorstkości. 
- Glucam wiąże i trwale utrzymuje wodę w naskórku przywracając jędrność i elastyczność
- Gliceryna przywraca skórze miękkość, usuwając mikropęknięcia i zgrubienia. 



Balsam znajduje się w podłużnej, stojącej, plastikowej buteleczce. Produkt koloru białego, nieco lejąca konsystencja, przyjemny zapach. Kosmetyk ważny 12 mc od dnia otwarcia. Opakowanie 250 ml.





Moja skóra jest od kilku miesięcy dość sucha i podatna na uszkodzenia. Staram się systematycznie nawilżać  i dostarczać jej składników odbudowujących. Przyznam szczerze, że przy pierwszej aplikacji, kiedy zobaczyłam konsystencję tego produktu, myślałam, że go nie polubię. Jest dość lejąca i jakby tłusta, śliska. Zdziwiło mnie, że krem jednak szybko się wchłania. Łatwo rozsmarowuje się, ale pozostawia tłustą otoczkę, dlatego najczęściej używałam go na noc (no chyba, że miałam dzień wolny i przebywałam w domu to aplikowałam go raz jeszcze). Dobrze odżywia skórę i łagodzi po goleniu maszynką, właściwie można go używać od razu po depilacji, bo nie podrażnia, nie powoduje szczypania. Ogólnie rzecz ujmując: nawilża, wygładza, łagodzi, sprawia, że skóra jest miękka. Zapach utrzymuje się na skórze jeszcze trochę po aplikacji, ale jest delikatny i subtelny. Opakowanie poręczne, nie musiałam rozcinać butelki aby wydobyć całość kosmetyku.


Do minusów zaliczam, znajdujące się w składzie: parafinę (już na drugim miejscu z kolei!!) i parabeny, a także cenę. Moim zdaniem jest nieco zbyt wysoka (ok. 15 zł/250 ml) w tej cenie (bądź nawet taniej) zwykle kupuję bardzo dobrej jakości produkt o pojemności 400 ml.


Przyznam, że kryteria, które stawiam balsamowi do ciała pozytywnie spełnia wiele produktów, których dotychczas używałam. Na co dzień moja skóra ciała nie jest wymagająca, jej obecna suchość spowodowana jest spożywaniem retinoidu doustnego (już końcówka kuracji :-) ). Jak już wspomniałam - nie mam wyraźnego balsamowego faworyta. Lirene "Intensywną Regenerację" w zasadzie polubiłam, ale jak widzicie ma swoje minusy. Parafina daje złudne uczucie miękkości i gładkości, powłoka, którą pozostawia, doprowadza do tego, że skóra nie może prawidłowo oddychać, a także inne jej procesy życiowe zostają uniemożliwione. Ciężko jednak znaleźć balsam, który nie zawierałby parafiny.
Nie wiem, moze kupię w przyszłości ponownie, ale tylko wtedy, jeśli znajdę go w promocyjnej, okazyjnej cenie.







Dostępność: drogerie, supermarkety
Cena: ok. 15 zł / 250 ml




Znacie ten balsam? Lubicie serię Intensywna Regeneracja? Macie swojego balsamowego faworyta? :-)

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Sunshade Minerals: Kabuki i Flat Top

I pomyśleć, że przed moim pierwszym spotkaniem z minerałami, nie miałam w swojej kolekcji ani jednego pędzla. :-) Od tamtej pory dużo się zmieniło, może nawet w niedługim czasie napiszę post, w którym pokażę Wam ile obecnie mam pędzli do makijażu. ;-)
Dzisiaj chciałabym się skupić tylko na dwóch, są to pędzle, których używam niemal codziennie: kabuki i flat top.

Do nakładania podkładu, zarówno mineralnego jak i płynnego, używam od dawna tylko i wyłącznie tych dwóch pędzli, w zasadzie na przemiennie choć wolę flat topa (mam w swojej kolekcji 3 sztuki). Oczywiście w swojej makijażowej historii zdarzyło mi się nakładać podkład palcami czy gąbeczką, jednak od dawna już tego nie praktykuję.


Sunshade Minerals: Kabuki i Flat Top



Pędzle, o których mowa to Sunshade Minerals, jednak identyczne ma w swojej ofercie np. Everyday Minerals (tyle, że droższe, u PL dystrybutora 57, 90 zł !).


Są wykonane z syntetycznego, bardzo miękkiego i miłego w dotyku gęstego włosia. Rączki bambusowe, skuwka metalowa w kolorze srebrnym. Ogromną zaletą tych produktów jest ich trwałość i jakość wykonania. Jeden z posiadanych przeze mnie pędzli ma już 3 lata i wciąż trzyma się bardzo dobrze, nie wypada z niego włosie, nie zrobił się szorstki. Uwielbiam nakładać nimi makijaż, mają krótkie rączki, dzięki temu są bardzo poręczne i dobrze leżą w dłoni. Świetnie i równomiernie rozprowadzają podkład: mineralny i ten w płynie, nie tworzą smug. Swoje pędzle myję po każdym użyciu. Mam taki nawyk, (myślę, że bardzo dobry nawyk :-) ) że do makijażu twarzy, nie użyję drugi raz tego samego pędzla. Ich czyszczenie jest bezproblemowe, używam błękitnego, delikatnego szamponu do włosów dla dzieci BabyDream. Jeśli na czas schnięcia ułożymy pędzle włosiem do dołu, to schną w miarę szybko. Ja swoje pędzelki myję zawsze wieczorem, zostawiam je na noc i rano są suche. Pamiętajcie aby nie zostawiać pędzli na rozgrzanym kaloryferze (zimą) i nie suszyć ich suszarką! Jak już wspomniałam, samych flat topów mam obecnie trzy sztuki, więc jeśli dany pędzelek nie wyschnie na czas, nie sprawia mi to problemu.

Flat top ma prosto ścięte włosie, a kabuki okrągłe wykończenie. Oba pędzle świetnie nadają się do nakładania podkładu, ale nie tylko. Posłużą nam również do aplikacji pudru sypkiego lub prasowanego, a także różu lub bronzera. 
Jeśli chodzi o krycie, to wg mnie, lepsze można uzyskać przy użyciu flat topa.


FLAT TOP





KABUKI





Są puchate i miłe w dotyku, nie tracą kształtu. :-)





Kilka dobrych rad:

- pędzle najlepiej myć w delikatnym szamponie dla dzieci,
- po kąpieli szybciej wyschną jeśli ustawimy je włosiem do dołu, ja ustawiam je zawsze na papierze kuchennym i zostawiam na noc,
- nie suszymy pędzli na kaloryferze lub przy użyciu suszarki,
- można zaopatrzyć się w osłonki na pędzle, które pomogą w utrzymaniu prawidłowego kształtu włosia,
- raz na jakiś czas warto umyć pędzelki w delikatnej odżywce.


Dostępność: Internet, Allegro
Cena: 19 zł / sztuka



Czym najchętniej nakładacie podkład? :-)

piątek, 15 czerwca 2012

Soraya: Krem ochronny wodoodporny do twarzy SPF 30

Filtr to kosmetyk, który dopiero niedawno zasilił moją pielęgnację na stałe. Początkowe próby polubienia  tego typu specyfiku, okazywały się wielkim rozczarowaniem. Dlaczego? Kremy o faktorze +50 mnie zapychały. Miałam filtr marki Lirene, a także SVR. Po Sorayę sięgnęłam bardzo niepewną ręką, pamiętając o tym, że przy wcześniejszych filtrach długo leczyłam buzię z kilku podskórnych, niechcących zniknąć, irytujących zmian skórnych.

Jeśli macie chęć poczytać o promieniowaniu UV i filtrach ochronnych, stosowanych w kosmetyce zapraszam tutaj. Wszystkie informacje zebrane w jednym miejscu. :-) Piszą tam m.in:


"Produkt SPF 2 blokuje 50% promieniowania , SPF 15 (93,3%), SPF 30 (96,7%) a SPF 50 (98%)." 
"Powinno się używać wyłącznie kosmetyków, z wyraźnym nadrukiem na opakowaniu, że chronią przed promieniowaniem UVA  UVB."



Ja postawiłam na trzydziestkę, a dokładnie  UVB 30/UVA 18. W tym roku i tak nie będę mogła się opalać, twarzy na bezpośrednie działanie słońca (o ile to tylko będzie możliwe) - wystawiać nie będę.


Soraya: Krem ochronny wodoodporny do twarzy SPF 30







Obietnice producenta:


Skuteczna ochrona UVB 30/UVA 18. Nowoczesne filtry słoneczne chronią skórę twarzy przed szkodliwym działaniem promieniowania UVA i UVB. Wodoodporna formuła zapewnia optymalną ochronę przed poparzeniami słonecznymi również podczas kąpieli. Dodatkowo zawarte aktywne polifenole ze skórki jabłka chronią DNA skóry.

Krem ochronny z SPF 30 zawiera specjalny ekstrakt z algi brązowej (Agarum Cribosum), który delikatnie rozjaśnia przebarwienia słoneczne i chroni przed powstawaniem nowych. Dzięki temu skóra odzyskuje zdrowy, naturalny koloryt. D-Panthenol i Alantoina koją i łagodzą podrażnienia. Witamina E zapobiega tworzeniu się wolnych rodników odpowiedzialnych za starzenie się skóry. Bogate w składniki mineralne algi morskie doskonale nawilżają i pielęgnują rozpaloną słońcem skórę.






Opakowanie zawiera 50 ml produktu. Tubka jest miękka, jej zakończenie posiada dozownik, który odpowiednio wydobywa kosmetyk. Filtr jest biały, konsystencja dość treściwa, ale nietoporna. Łatwa aplikacja, szybkie wchłanianie. Chroni przed promieniowaniem UVA i UVB.


Najważniejsze? Czy zapycha? NIE! :-) W ogóle nie zapycha mojej cery, a tego obawiałam się najbardziej. 
Filtr ładnie pachnie, ma biały kolor i mimo dość treściwej konsystencji, łatwo rozsmarowuje się na twarzy. Nie bieli skóry. Makijaż nałoży na ten filtr wygląda jeszcze lepiej niż bez niego, a minerały ładnie wtapiają się w skórę. :-) Smaruję nim również miejsce pod oczami - nie powoduje to podrażnienia, szczypania ani łzawienia (ale uwaga: czytałam wiele opinii, że u niektórych występuje łzawienie jeśli zdarzy się migracja filtra do oka). Minusem może być to, że skóra ubrana w ten filtr (z resztą jak w większość innych), błyszczy się dość szybko po nałożeniu makijażu. Nie jest to jednak taki błysk, który koniecznie musi być maskowany, jednakże puder z Jadwigi niweluje go. Skóra podczas noszenia filtra wydaje się być nawilżona, ale u mnie efekt nie jest długotrwały, miejcie jednak na uwadze to, że mam mocno wysuszoną skórę (retinoid doustny). Po powrocie z dworu, w słoneczny dzień, i zmyciu makijażu, buzia nie jest zaczerwieniona, więc wnioskuję że filtr daje radę - chroni. Moja skóra obecnie jest bardzo wrażliwa, i przed zakupem filtra zdarzyło mi się wrócić do domu z czerwonymi policzkami. Dodam, że aplikując krem nie żałuję go (ale też nie przesadzam), początkowo kiedy nakładałam oszczędnie, nie chronił jak należy.
Produkt oceniam jako wydajny i bardzo przystępny cenowo. Polecam.



Przed rozsmarowaniem / po rozsmarowaniu



Dostępność: szeroko dostępny m.in. w marketach, drogeriach.
Cena: ok. 11 zł/ 50 ml



Kilka ważnych informacji!


                                           1. Pamiętaj, że promieniowanie UVA, 
przenika również przez ubranie, szczególnie przez cienkie materiały.

2. Używaj kosmetyków ze współczynnikiem ochrony SPF 15 - minimum, wyłącznie takich, które na opakowaniu zawierają informację, że chronią zarówno przed promieniowaniem UVB jak i UVA (preparaty chroniące wyłącznie przed rumieniotwórczym efektem promieniowania UVB znacznie wydłużają czas przebywania na słońcu, powodując jednocześnie większe narażanie skóry na równie szkodliwe promieniowanie UVA, nakładaj filtry ochronne na większe partie skóry narażonej na promieniowanie słoneczne, również na usta, nos, uszy).

3. Nie żałuj kosmetyku, aby ochrona była skuteczna musisz zastosować odpowiednią dawkę.

4. Chroń oczy. Noś okulary przeciwsłoneczne, najlepiej kupione u optyka.

5. Nakładaj kosmetyki z filtrami ochronnymi nie później niż 15-20 minut przed wyjściem z domu.

6. Większość kosmetyków z filtrami przeciwsłonecznymi powinna być nakładana na skórę co 3-4 godziny (a najlepiej co 2 godziny) również po każdej kąpieli i spoceniu się. 


 *kosmetyk wodoodporny to taki, który zachowuje aktywność przez 40 minut przebywania w wodzie.
 *kosmetyk extrawodoodporny przez 80 minut."

źródło: klik!




Używacie filtrów? Który najbardziej polubiłyście? 

czwartek, 14 czerwca 2012

Problem z Facebookiem

No tak. Jakiś czas temu miałam problem z  blogowym szablonem, teraz przyszedł czas na problem z Facebookiem. :D Dziewczyny, może któraś z Was będzie potrafiła mi pomóc.

Założyłam konto dla mojego bloga na Facebooku. Niby wszystko ok, ale:

  • nie mogę polubić żadnej strony,
  • nie wyświetla mi się pole, poprzez które mogłabym wyszukać znajomych,
  • mimo, że mam wstawiony avatar i wyświetla się on na mojej osi czasu, to jeśli komentuję komuś wpis na jego tablicy, to nie wyświetla się przy komentarzu moje zdjęcie.

Kombinuję od kilku dni i nie potrafię na to nic poradzić. Udało się jedynie dodać na blogu odnośnik do konta na Facebooku, ale to nie było trudne więc dałam radę. ;-)



Może któraś z Was zna się na tym lepiej niż ja i potrafiłaby mi pomóc? Mogę podać na mejla dane konta na Facebooku, jeśli trzeba by było coś tam pogrzebać.

Konto na fejsie założyłam w połowie kwietnia, a nadal jak widać nie funkcjonuje. :-(

Byłabym ogroooooomnie wdzięczna!

środa, 13 czerwca 2012

Ptysie z bitą śmietaną

Wczoraj miałam ogromną chęć na coś słodkiego, przegrzebałam internet wzdłuż i wszerz i padło na ptysie. Nie wiem jak Wy, ale dla mnie dzień bez słodyczy, to dzień stracony. ;-)

Miałam mały dylemat czy zrobić ptysie z budyniem czy bitą śmietaną, tym razem wybrałam te drugie i wyszło tak:




Trochę koślawo, ale liczą się przecież doznania smakowe. :D

Przepis znalazłam w internecie jednak nie zapisałam sobie strony aby podać Wam źródło. Podyktuję więc to, co wylądowało w moich notatkach. ;-) Zaznaczam jednak, że przepis nie został wymyślony przeze mnie.


Składniki

Na ciasto
200 g mąki (tortowa)
100 g masła
250 ml wody
5 jajek
odrobinę soli

Na nadzienie
500 ml śmietany (36%)
2 łyżki cukru waniliowego
2 łyżki cukru pudru
kilka łyżeczek dżemu (obojętnie jaki)


  • Aby zrobić ciasto...

Masło, wodę i szczyptę soli wrzucamy do rondelka. Doprowadzamy do wrzenia, następnie dodajemy przesianą mąkę i całość dalej gotujemy na małym ogniu, pamiętając o ciągłym mieszaniu naszej mikstury. ;-) Należy uważać, bo łatwo może się przypalić.

Gdy ciasto zrobi się gładkie i lśniące, będzie łatwo odchodziło od naczynia, należy zdjąć wtedy rondelek z ognia i zostawić kilka minut do ostygnięcia.

Do ciasta dodajemy stopniowo jajka i miksujemy całość używając końcówek od miksera aż do uzyskania jednolitej masy.

Łyżką (bądź rękawem cukierniczym, ja użyłam takiego z ozdobną końcówką) formujemy ptysie i wykładamy je na blaszce natłuszczonej wcześniej lekko masełkiem.

Blaszkę wrzucamy do piekarnika nagrzanego do 200 st. na 25 minut. Kiedy ptysie urosną i zarumienią się, wyciągamy je z piekarnika. Przekrawamy ciasto na pół (podobno można jeszcze wtedy kiedy są ciepłe, ja kroiłam na zimno).



  • Aby zrobić nadzienie...

Schłodzoną śmietanę 36% ubijamy na sztywno, dodajemy cukier waniliowy i cukier puder.



Ptysie nadziewamy bitą śmietaną. Aby urozmaicić nieco smak, do wnętrza każdego ciastka, ułożyłam na bitej śmietanie trochę dżemu, ja miałam wersję z czarną porzeczką.
Wierzch posypujemy cukrem pudrem.


Z przepisu wyszło mi 8 takich większych ciastek. Były przepyszne i rozeszły się w oka mgnieniu. Ptysie okazały się bardzo łatwe w przyrządzeniu, myślałam, że będzie trudniej. :-)


Lubicie ptysie? :-)

wtorek, 12 czerwca 2012

Mrs. Potters: maska do włosów farbowanych (Ginkgo biloba i keratyna)

W moim domu, na cztery urzędujące tu kobiety, tylko ja nie mam farbowanych włosów, uwierzycie? :-) Zawsze lubiłam swoje włosy: nie sprawiają mi żadnych kłopotów, nie mam problemów z ich ujarzmianiem. Są grube i gęste. To, co zaczęło mi od jakiegoś czasu przeszkadzać to ich kolor. Kiedyś miałam przyjemnie jasne blond włosy, ich odcień był bardzo naturalny. Im jestem starsza, mam wrażenie (nie tylko wrażenie, gdyż jest to faktem) że stają się ciemniejsze. Obecnie mój kolor włosów to zdecydowanie ciemny blond, mogłabym się nawet pokusić o stwierdzenie, że jest to jakiś odcień brązu. Prawdopodobnie niebawem  skuszę się na farbę. Chcę aby były jaśniejsze. Ale zależy mi na naturalnym odcieniu blondu, niesamowicie boję się efektów i wciąż nie zdecydowałam się na zmianę.

Dzisiaj o masce z Mrs. Potters, co prawda jest do włosów farbowanych, ale używam jej na spółkę, razem z farbowaną siostrą. ;-) Jeżeli macie chęć przeczytać o świetnym (i tanim) aloesowym balsamie do włosów tej marki, to opisywałam go tutaj: klik!




Mrs Potters: maska do włosów farbowanych - ochrona koloru




Obietnicie producenta:
Maska zawiera ekstrakt z ginkgo biloba, filtr UV oraz keratynę, które dogłębnie regenerują włosy zniszczone farbowaniem, dzięki czemu są one bardziej lśniące, miękkie i łatwiej się rozczesują.



Produkt znajduje się w stojącym, plastikowym słoiczku z zakrętką. Otwór opakowania jest szeroki i bez problemu wydobywam z niego maskę. Kosmetyk ma przyjemny zapach, konsystencja typowa dla maski, niegęsta ale nie jest też toporna. 250 ml. Produkt ważny 12 mc od dnia otwarcia.


Czemu używam jej mimo, że nie mam farbowanych włosów? Bo świetnie spełnia zadanie typowej maski do włosów. :-) Bardzo dobrze rozprowadza się na włosach, ma przyjemny zapach, który utrzymuje się jeszcze trochę po kąpieli. Ułatwia rozczesywanie - to na pewno. Maska sprawia, że włosy są miękkie w dotyku i nabierają blasku, wyglądają na zdrowsze. Ma idealną konsystencję, aplikacja przebiega bezproblemowo. 
Produkt posiada naturalne składniki, a także filtr UV.
Jeśli chodzi o ochronę koloru, to wraz z siostrą nie zauważyłyśmy na jej głowie jakiejś szczególnej różnicy. Farba, której używa Jolka (Garnier Sensation) dobrze trzyma się włosów i kolor jakoś zauważalnie nie wypłukuje się ani nie blaknie - dokładnie tak samo było zanim zaczęła testować produkt od Mrs. Potters. To co mogę dodać na podstawie własnych obserwacji, to to, że włosy siostry są już trochę zmęczone farbowaniem, wysuszone, a regularne używanie maski (pod czepek) sprawia, że wyglądają trochę lepiej.




Sposób użycia:

Nanieść maskę na wilgotne włosy i po 2 minutach spłukać.

Ja od siebie polecam nakładanie maski na 5 minut pod czepek. Efekty są bardziej widoczne. :-)






Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Behentrimonium Chloride, Isopropyl Myristate, Dimethicone Copolyol, Hydrolyzed Keratin, Ginkgo Biloba Extract, Parfum, Isopropyl Alcohol, Propylene Glycol, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Citric Acid.


Dostępność: małe drogerie, widziałam je także w Auchan i Kaufland.
Cena: ok. 8 zł / 250 ml



Mrs. Potters polubiłam od momentu zakupienia przeze mnie balsamu z aloesem. Działa świetnie na moje włosy. Mam już drugie opakowanie tego kosmetyku i kuszą mnie kolejne produkty. 
Wysoka jakość w niskiej cenie - tak mogę określić kosmetyki tej marki. :-)


* Maskę otrzymałam w ramach współpracy z Forte Sweden, jednak nie wpłynęło to na jej ocenę



Wiem, że wiele z Was lubi produkty Mrs. Potters - świadczą o tym komentarze pod moim postem o balsamie. A co powiecie na temat ich masek? Sprawdzają się u Was? 
Chętniej sięgacie po drogeryjne maski do włosów, czy kręcicie coś samodzielnie w domu? :-)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...